I wojna światowa w relacji kierownika szkoły powszechnej w Jastkowicach Józefa Bema
1 sierpnia 1914 roku wybuchła wojna i nauczyciel Leon Krywańko został powołany do służby wojskowej w randze podporucznika. W pierwszych dniach sierpnia patrole kozackie starały się przekroczyć granicę i stąd powstawały utarczki między Kozakami a strażą skarbową i żandarmeryą.
Jednego dnia rozeszła się wiadomość, że silny oddział kozacki znajduje się w lesie i przygotowuje napad na wieś naszą. Powstał popłoch. Żandarmi pozrywali druty telefoniczne, uszkodzili aparat i przekroczyli San. Wielu z ludności poopuszczało gospodarstwo, inwentarz żywy wypuściło w pola i przeszło również San. Gdy wiadomość okazała się nieprawdziwą nastąpiło uspokojenie i wszystko wróciło do dawnego porządku.
Tymczasem armia austryacka gromadziła się w lasach Księcia Lubomirskiego i w pierwszej połowie sierpnia wkroczyła do Królestwa. Pod Kraśnikiem przyszło do krwawej bitwy. Ludność z niepokojem przeżywała te chwile. Wreszcie doniesiono, że wojska rosyjskie pobite cofnęły się w stronę Lublina. Od tego czasu otrzymywaliśmy sprzeczne wiadomości, aż do 3 września 1914 roku. W dniu tym udałem się do Brandwicy celem zaciągnięcia pewniejszych wiadomości, gdyż tam była położona kolej polowa z Rozwadowa do linii bojowej.
Już z daleka zobaczyłem olbrzymie tumany kurzu na całej tej drodze. Na miejscu przekonałem się że tramy z Królestwa wracają do Rozwadowa. Nikt mi nie umiał wytłumaczyć co to znaczy. Żołnierze tramowi opowiadali, że armia autryacka zostaje przeniesiona w stronę Lwowa a miejsce jej zajmują Niemcy. W dwóch następnych dniach wieziono rannych i odstawiano w głąb kraju. 8-go września przybył do tutejszej szkoły oddział rozbitków wojska niemieckiego. Od żołnierzy Polaków z Księstwa Poznańskiego dowiedzieliśmy się, że wojsko niemieckie w sile 3 korpusów zajęło stanowiska pod Lublinem i odrzuciło Rosyan.
9, 10 i 11 września ucichły strzały armatnie. Tymczasem wojska autryackie ciągle się cofały, wszystkimi drogami. Często bez najmniejszego porządku różne kategorie wojska pomieszane ze sobą.
11 września popołudniu udali się żandarmi w różne strony na patrole.. Uszli jednak niedaleko i wrócili z powrotem mówiąc, że wieś od strony północnej i wschodniej okopana jest szańcami a artylerya zwrócona w stronę lasów granicznych.
Przed wieczorem odezwały się strzały armatnie w stronie Sandomierza. Wojsko zaczęło kopać rowy w środku wsi. Poznaliśmy, że to ogólny odwrót armii austryackiej i niemieckiej. Nieopisane przerażenie padło na tutejszą ludność.
W szkole umieszczono sztab generalny. W klasie od drogi i w jednym pokoju. Żołnierz na warcie prócz oficerów nikogo do środka nie wpuszczał.
Postanowiliśmy się wybrać w drogę chcąc zabrać przynajmniej biżuteryą i trochę bielizny i ubrań. Nie pozwolono nam jednak wejść do drugiego pokoju, w którym to wszystko miałem.
Około godziny 7-ej wieczorem żona opuściła dom i drogą przez Pysznicę - Swoły miała iśc do Niska. Ja pozostałem jeszcze do godziny 9 1 chcąc koniecznie coś zabrać z sobą.
Wreszcie oficerowie sztabowi opuścili szkołę i odjechali ale żołnierze na warcie pozostali dalej dalej pilnując rozkazu. 1 do 9 wieczór rozpoczęła się bitwa w okolicy wioski Kępa. Świst kul dochodził do Jastkowic. Następnie rozpoczął się ogień karabinów maszynowych i dział. Strzelanina trwała około 1 godziny. Później krótka przerwa i przeciągłe okrzyki: hura!
Widząc, że nie będę mógł nic uratować i zabrać z sobą oddałem żandarmom 2 pakunki z żywnością i drobiazgami (ponieważ mieli oni również udać się do Niska) a sam udałem się w drogę. W lesie pod Pysznicą zatrzymali mnie żołnierze Niemcy zapytując skąd jestem i gdzie idę. Chcieli mię aresztować jako szpiega; jednak żona którą poczta wojskowa wzięła na wóz poznała mię w blasku łun, które świeciły w całej północnej i północno wschodniej stronie, powstałych od płonących wsi i lasów. Wobec tego puścili mię wolno.
Posuwaliśmy się dalej bardzo powoli, gdyż przeprawa przez most pontonowy na Sanie wstrzymywała pochód wojska płynącego całą szerokością drogi.
Do Swołów za Sanem przybyliśmy dopiero o godzinie 3-ej rano, gdzie przeczekaliśmy do rana w jednym z domów przepełnionych żołnierzami. Nazajutrz głodni udaliśmy się do Niska w celu otrzymania jakiejkolwiek legitymacjyi w Starostwie. Jednakowoż Starostwo już wyjechało z Niska.
W powiatowej komendzie żandarmeryi dowiedziałem się, że żandarmi z Jastkowic wyjechali do Rozwadowa. Musieliśmy przeto iść pieszo z Niska do Rozwadowa. Po drodze spotykaliśmy całe masy wojsk różnej kategoryi spieszących na wyznaczone pozycye nad Sanem tudzież ludności cywilnej uciekającej z wiosek za Sanem i z Rozwadowa.
Przed wejściem do miasta wstrząsnął powietrzem olbrzymi huk. Wysadzono w powietrze most wojskowy na Sanie w Brandwicy. O godzinie 1-szej znaleźliśmy żandarmów z Jastkowic. Otrzymaliśmy od nich obiad wojskowy po którym udaliśmy się do komendy etapowej po legitymacye.
Po długich ceregielach wydano nam karty na podróż do Dębicy. Gdy zdążaliśmy do Komendy etapowej rozległy się strzały armatnie. Niesłychany zamęt i przestrach powstał na rynku między ludnością cywilną, która uciekała w popłochu szukając schronienia przed kulami.
Po otrzymaniu legitymacyi w Komendzie pospieszyliśmy na stacyę kolejową jednak powiedziano nam że cywilnej ludności nie przyjmują. Za pośrednictwem znajomych konduktorów dostaliśmy się z żoną do pociągu z rannymi. Ulokowano nas w przedziale przeznaczonym dla prowadzącego pociąg. Po 19 godzinnej podróży dostaliśmy się do Dębicy. Po tygodniu wyjeżdżamy furą do Ciężkowic, gdzie spędzamy czas pierwszej inwazyi rosyjskiej, która jednak nie sięgła do Ciężkowic. Po odparciu Rosyan nad San wracamy znów do Dębicy. Miasto silnie zniszczone, zrabowane i przepełnione wprost nawozem (?). Po 5-cio tygodniowym pobycie żona wyjechała do szpitala św. Łazarza w Krakowie, a ja wraz ze znajomymi pocztowcami zostaję ewakuowany do Czech.
Opuszczamy stacyę w Dębicy żegnani kulami patroli kozackich. Pięć dni i nocy wożono nas w wagonach dla bydła po różnych miejscowościach czeskich ale nigdzie nie było dla nas miejsca. Wreszcie 6-go dnia wieczór o godzinie 8-ej zostajemy wysadzeni w Melniku. Na furach przysłanych po nas dostajemy się do Mlazic 2 km od Melnika na północ.
26 listopada wydalono chorą żonę ze szpitala św. Łazarza z powodu ostrzeliwania Krakowa przez artyleryę rosyjską. Po przybyciu do Czech 6 tygodni przeleżała w łóżku.
W sąsiedniej wiosce Sopce (?) odstąpiono dla dzieci uchodźców 1 salę w szkole, gdzie przy pomocy nauczyciela Jachowicza uczyłem do końca stycznia 1915 r.
8 lutego ludność, która nie miała środków do utrzymania została wywieziona do baraków w Choczwi. My zostaliśmy tam nadal.
Okolica prześliczna. Wszędzie widać winnice i sady. Tak w Mlazicach jak w Sopce ludność męska i żeńska trudni się koszykarstwem, z czego ma dobre dochody. Życie prowadzą dobre tak że nawet robotnicy dzienni żyją tak jak u nas klasa urzędnicza. W domach czyściutko. Życie pod względem moralnym prowadzą rozwiązłe. Lud silnie zorganizowany, co można widzieć na każdym niemal kroku.
Zauważyć się daje brak żydowskich sklepów. Naród ten jest tam bojkotowany. Nienawiść do Niemców ogromna.
Przebyliśmy tam do 25 lipca 1915r. W dniu tym wyjechaliśmy do Galicyi. Dojechaliśmy tylko do Rzeszowa, gdyż dalej jechać nie było wolno. Dopiero 9/8 na wezwanie c.k. Rady szk. okr. wydano nam pozwolenie na wyjazd koleją.
11/8 1915 wróciliśmy do Jastkowic wraz z żoną i dzieckiem po 11-to miesięcznej tułaczce. Mieszkanie zastaliśmy zrabowane doszczętnie; brak drzwi, okien a nawet zawiasy i gwoździe powyrywane. Ogród ogołocony zupełnie z drzew owocowych. Zbiorek naukowy, biblioteka, księgi i.t.d. wszystko przepadło. Papiery zabrali Rosyanie i używali do palenia zamiast bibułek.
Budynek uszkodzony od kul. Sufit w kuchni i piec rozbite granatem. Ściana w kuchni od wschodu i ściana przedzielająca klasę środkową od ogrodu zupełnie wybite.
W szkole mieszkały dwie rodziny, których budynki spłonęły od kul austro niemieckich. Skutkiem tego ostrzeliwania spłonęło 28/6 1915 19 gospodarstw.
Po naszym przyjeździe zabraliśmy się do uporządkowania mieszkania.
15/8 stawiłem się do Moson na Węgrzech i rozpocząłem służbę wojskową przy 40p.p. I Kompanii. Gdy z początkiem września przeniesiono ten pułk do Sambora zostałem przydzielony do grupy "Monopol zbożowy" i wraz z całym transportem odjechałem do Lublina. Tu podzielono nas na grupy. Wraz z 15-tu innymi dostałem się do Puław.
Miasto i całe wsie okoliczne zupełnie spalone przez cofające się wojska rosyjskie.
29/10 1915 jako reklamowany wróciłem z wojska do domu. Zastałem prócz żony nauczycielki Zuzannę Kromer i Kazimierą Golińską, która pełniła obowiązki do 5/12 1915, a następnie na własną prośbę przeniesiona do Mszany dolnej.
W trójkę więc prowadziliśmy naukę. Frekwencya szczególnie na stopniu 4-tym była zawsze licha, gdyż w braku mężczyzn młodzież szkolna musiała pomagać matkom w pracy. Brak podręczników i innych przyborów naukowych utrudniał pracę w nauczaniu.
W następnym roku nauka kuleć jeszcze więcej gdyż skutkiem powołania mężczyzn do wojska dziatwa szkolna musiała się zająć prowadzeniem gospodarstwa rolnego.
...cdn.